poniedziałek, 24 stycznia 2011

najlepsze adżaruli na świecie

Batumi. Dwa podejścia, dwie historie, dwie zdrowaśki i dwa zupełnie odmienne miasta sklejone w jedno za pomocą komendy control copi/control pejst.

Byliśmy tam dwa raza. Było różnie- kwadratowo.

Było też podłużnie.

22.00- dworzec kolejowy w Tbilisi. Siedzimy ja i Nuśka, zajadamy ser-chleb-pietruszka

22.15- dworzec klejowy w Tbilisi. Siedzimy ja, Nuśka, dwóch marynarzy(Sergiej, Iraklio) i gruziński małolat, pijemy piwo gadamy.

Chłopaki wrócili właśnie z morza. Są trochę napici i cholernie zmotywowani do rozmowy. Przewija się wszystko: etymologiczne pochodzenie imion (Iraklio pochodzi od greckiego Heraklion, co z kolei Polacy tłumaczą jako Herkules), miłość do ojczyzny- którą rosyjski na-jeźdźca mocno podbudował, rodzinne zdjęcia z komórek. Wymiana telefonów, całuski, klepanie po plecach. „Stary…! Jakbyś czegoś ppppopopotrzebowałł www TBTBIlisi to dddzwoń, normalnie-kurna-ja-Ci-pomogę, nieeee”- zapewnił nas mocno zawiany Iraklio i wrzucił nas do przedziału.

23.05- „Pociąg osobowy z Tbilisi do Batumi odjedzie z toru pierwszego przy peronie drugim”- pewnie wymruczała pani.


Pociąg do Batumi. Są trzy opcje:

- ekonomiczna: 7 godzin jazdy w nocy na siedząco za 10 zeta.

- „plackarny”: 7 godzin jazdy na leżąco w wagonie przepełnionym zapachem skarpety i 40 osobami za 18 zeta

- kuszetka(kupę: 7 godzin jazdy na leżąco. TV, cztery osoby w kuszetce, komforcik. 50 zeta

Jedziemy plackarnym. Przychodzi Serdż. Mieszka w Batumi, marynarz, ogier ormiańsko- ukraińskiej, wyjątkowo jasnej maści. Litr wina, 3000 przelanych słów. Facet siedzący przed nami tępo się w nas wpatruje. Nie mówi, nie oddycha, oczkiem nie mrugnie. Gapi się jak jeleń. Kończy się wino, kończy gadanie. Serdż idzie do swojego kupe. Facet się gapi.

„Plackarny”- dużo by opowiadać… Szczelnie zamknięte okna, 40 osób, 80 skarpet, tyleż samo butów. Statystycznie na taką ilość ludzi trafi się 3-4 dzieci, 15 zjawisk dyfuzji bąka co godzinę, minimum 10 chrapiących ludzi. Co tu dużo mówić/pisać- smród jak skurwysyn. Do tego rycząco- chrapiące odgłosy współtowarzyszy podróży, klimat równikowy. Nieprzespane 5 godzin w pakiecie. Nieprzespane, gdyby nie … wino. Daga nie piła- Daga nie spała.

Lądujemy w Batumi o 7. Nie mamy noclegu, głodni, połowicznie niewyspani, pachnący jak mokra skarpeta andaluzyjskiego pasterza. Spotykamy Serdża na peronie. Około ósmej rano, jemy śniadanko w jego mieszkaniu, pijemy kawkę, jego sąsiadka przyjmuje nas w swoje pielesza.

„Mać- kurwa- jego!!!!”. Pomyśleliśmy zgodnie. Jesteśmy w Poti- w samym sercu niczego. Posadzili domy, zbudowali krzaczki i poszli spać. „Nie ma bata lecimy do Batumi”. Szatańska siła pchnęła nas na bazar. Bazar w każdym mieści to jest coś. Bazar odwiedzić warto. Świnie na smyczach, indory, smoki, wierzgi i winowe babuszki gotowe oddać swoje córki, jeśli tylko szanowny turysta kupi literek produkowanego przez nich eliksiru.

Na przyszłość: wino z Poti to szczyny.

Znajdujemy marszrutkę. Jedziemy do Batumi. Dwa dni później dowiemy się że Poti jest zagłębiem gandziowym Gruzji.

Na przyszłość: Poti jest zagłębiem gandziowym Gruzji.

Batumi. Ewidentnie można zauważyć że Misza (prezydent) fanem „Policjantów z Miami” jest. Da się zauważyć że wolał tego czarnego. Centrum wygląda jak Floryda. Nowe kamieniczki, Sheraton, wieżowce, restauracje, markowe sklepy, palmy, terenowe samochody. Nie- centrum przypomina bardziej Czeczenie parę lat temu. Tylko beż czołgów i żołnierzy ONZ. Patrolujemy ulice, psom pod ogony nie zaglądamy. Ja sierżant Czyżewski i oficer Góralczykówna. Tu se poleci komentarz bo chłopy wódkę parówkami przegryzają, tam nowe molochy hotelowe w kształcie kebaba się budują, a gdzie indziej walące się szkielety architektury postawionej na oszukanym piasku.

Szukamy mieszkania. Nie znajdujemy mieszkania. Ja, Wiking, Nuśka, Rudy. Nie znajdujemy na pewno przez Rudego- kto by rudego chciał widzieć w swojej pościeli, na swoim kibelku i w wannie? Wiadomo. Ja też nie.

My pytamy- oni odpowiadają. Miejsca nima!!! Sylwester za dwa dni. Idą żule- jeden łysy, drugi też żul.

(32 minuty później)

Pokój wielkości pralki frani po tunningu. Pełno książek podejrzanej treści, gitary magnetofony, zdjęcia -portrety. Miejsca tyle że każdy ruch powoduje znalezienie się w innym pomieszczeniu.

My: No …bardzo ładne ma Pan mieszkanko, panie żulu.

Pan Żul (El Gudzia- autentyczne imię Pana Żula): skromnie, jest- kurnia-ciasnawo- ale się pomieścimy nie?!?!

My: No (chyba…) pewnie (żeś…) że tak(ocipiał…)…He He He.

Pan Żul: no to tego…(szklanki, wino, kapusta kiszona z czosnkiem- taka czerwona, jego chleb, nasz syr, jego gitara, nasze durne turystyczne miny, jego kumpel- nasz kumpel)

Pan Żul okazał się panem piewcąPIEŚNIszwędaczej. Dał nam wieczór, wino, chleb, spanie, piosenki wykrzyczane przez swojego kolegę od wódki. Ciasno jak huj i takoż magicznie było. Dziękujemy Ci El Gudzio.

Pada, zimno, szatan. Biegamy po plaży, robimy głupie zdjęcia- ubaw po pachy. Kradniemy, mandaryny z batumskiego ogrodu botanicznego, szlajamy się na bosaka, ratujemy życie meduzie. Typowy dzień każdego superbohatera z Ameryki.

Na przyszłość: batumski ogród warto zobaczyć. Latem/wiosną.

Zostalibyśmy u El Gudzi- czemu nie? Zostalibyśmy, gdyby nie Upierd. Upierd ma 19 lat, nauczył się angielskiego sam z sowieckich podręczników, jest ambitny, mądry, jest Upierdem i kolegą Pana Żula.

Używając ponadziemskich mocy, wielokrotnie powtarzanej sugestii oraz sztuki perswazji nabytej u tybetańskich mnichów Upierd zaprasza nas do siebie. Mnie i Dagę ofkors. Mama Upierda jest super, Upierd zresztą też. Gadamy se o życiu w ogóle. Gdyby miała jaja mogłaby być Dżonem Lenonem. My słuchamy, ona o miłości, pokoju, tureckich inwestycjach, życiu ciężkim jak syberyjska dziwka i swoim zmarłym mężu malarzu- artyście. Choć mieszkamy w Gruzji już 3 miechy, ciągle ciężko nam ugryźć fakt że ludzie nas zapraszają do swoich żyć, nie chcą kasy, prezentów, pogadać se chcą. Upierd ma na imię Nika. Szlajamy się razem po starym mieście. Wszystko podświetlone. Nawet dźwig.

Serdż przyjechał do domu na trzy dni. To są akurat te same trzy dni które spędzimy z Nuśką. Trzy dni i do Szanghaju. Więc: jazz, piwo- wino- wódka- jazz. Przychodzą koledzy, wjeżdżają ryby, kartofle i inne frykasy. Kończymy o 2/3 rano. Chłopaki som pijane jak cielęta. Ich rozmyte spojrzenia, zataczający się krok i zdecydowany brak świadomości nie przeszkadzają im wybełkotać na koniec: „ale mddaioj jutro aedflkaj to was lakodiju zabierzemy naos dj fi ewij na NAJLEPSZE (w tle chór pokrzykujących współtowarzyszy: najlepsze! Tak! Najlepszeeee!, de Best!!!!) chaczapuri- ajaruli na awrfwrgf świecie adfiojw. Przyjdziemy po was oijodfvjkn o kjijoih dziewiątej kjnj”. Nikt w to nie uwierzył. Nawet oni.

CHACZAPURI- ADŻARULI

Wyobraź sobie Czytelniku łódkę, taki kajak, Indiański. W środku kajaka zamiast ponętnej Pocahontas z wielkim cycem, siedzi (od dołu): GorącySerBiałyCoSłonyNiecoJest, wódz WielkiePływająceNierozbęłtaneJajo i MaślanyPlasterRozpustyKwadratowyITłusty. Kajak zrobiony jest z chlebka.

Techniki jedzenia: widelcem wymieszać wszystkich Indian z canoo (kajaka). Wódz Wielkie Jajo się zetnie, MaślanyPlasterRozpustyKwadratowyITłusty wymiesza się z GorącySerBiałyCoSłonyNiecoJest. Następnie odrywając kawałki kajaka, maczać je w rozbełtanych Indianach (wiosła na bok) oblizywać, kąsać, targać odgryzać łby Indianom.

09.00- przyszli…kurwa…niestety przyszli. Zdarli z łóżka, skopali po nerkach.

Zjedliśmy najlepsze adżaruli na świecie. Choć było ponoć małe, zgłodnieliśmy dopiero 3 tygodnie później.

Jak ja mam kaca to Se wole posiedzieć w domu. Filma oglądnąć, spać-wstawać-spać. Chłopaki jeszcze o dziewiątej rano byli w stanie na pierwszy rzut oka wskazującym na spożycie. Inaczej: pachnieli koniem, który utopił się w morzu wódki.

„Jadę odwiedzić tatę”- mówi Serdż. Marszrutka, zmęczone ryje naszych współtowarzyszy, 15 minut, które kac z pewnością zamienił im w nieskończoność i piekło istnienia. Jesteśmy na miejscu.

Duże pole małych ogródków, tak 3mX3m. Odgrodzone, gdzieniegdzie stoły, wszędzie kolorowe tablice z klawymi zdjęciami a to pana z papierosem i złotym zegarkiem, dziewczyny w designerskich okularach, pogodnego faceta wychylającego się z okna samochodu- to akurat ojciec Serdża. Ludzi tu co niemiara. Ale atmosfera raczej sztywna, nikt ze sobą nie gada, nikt się papierosami nie częstuje. Gdzieś tam w tle stara baba wymienia kwiaty- jak to na cmentarzu. Gruzini, trochę jak Cyganie, robią uczty na cmentarzach- stąd te stoły. W dzień śmierci, trzy dni po, 40 dni po i w każdą rocznicę.

„To nie są prawdziwi Gruzini. Gruzin, nigdy nie powiedziałby do drugiego Gruzina „wynoś się stąd”. To są ludzie z Kazachstanu, Turkmenistanu, Rosji, Uzbekistanu. Osiedlili się, pożenili, przyjęli gruzińskie nazwiska. Oni dobrze wiedzą kto wśród nich jest prawdziwy Gruzin… Zawsze słuchali Rosjan, brali od nich pieniądze. No i teraz przyszła wojna i wygonili kogo nie chcieli. Kogo chcieli zostawili. Wprowadzili się do gruzińskich domów, ukradli co się dało… i po co to? My nie chcemy wojny… po co człowiekowi strzelać, zabijać… no wasz prezydent dużo pomógł…”. Mama Niki (Upierda) popija kawkę, przegryza ciacho. Nie wiem czy to my czy to oni zaczęli temat osetyjsko- abchazki.Swoją drogą parę dni później poznamy dziadka, który opowiedzianą wyżej historię przeżył na własnej skórze. Pewnego dnia przyszli sąsiedzi, Abchazi, kopnęli go w dupę i powiedzieli że już tu nie mieszka.

Druga noc w Batumi. Skład brygada ławka trawa. Wynosimy się od El Gudzi i NIki, nie chcemy im sprawiać kłopotu. Naszym nowym miejscem noclegowym staje się statek. Stara łajba przerobiona na hotel. Dziury w oknach, pokładzie, głowach właścicieli. Buja całą noc. Ważne że jest tanio. Sylwestrowy wieczór. Wielka impreza w Batumi.

Gwiazdami koncertu batumskiego będą:

- Andrea Boccelli (Włochy)

- Buena Vista Social Club (Kuba)

- Sukhishvili- co kolesie wyprawiają to się w głowie nie mieści (Gruzja)

http://www.youtube.com/watch?v=hZxGDuz9qmU&feature=related

- Wiking Willi (Estonia)

- Zespół Szybkiego Reagowania (Polska, Luksemburg)

Koncert, deszcz, za twarda czurczchela, święty mikołaj, przemówienie prezydenta. Wieczór spełzłby był na niczym, gdyby nie zwariowane przygody czerstwego wikinga. Zgubiliśmy go około 22.00. Nie było kontaktu z chłopem- nie odbiera telefonów, nie pisze, nie dzwoni. Druga w nocy, po koncercie. Siedzimy w naszej łajbie- jak to rasowi piraci- pijemy rum, karmimy nasze papugi krakersami, dzwonimy do rodzin z życzeniami, polerujemy nasze drewniane nogi. Wtem… jest sygnał!!!! Kobiecy głos. Namierzanie. Akcja- reakcja. Zrywamy się z łóżek. Wkładamy nasze kostiumy super- bohaterów: mokre skarpety, ognioodporne sandały, atomowe biustonosze, spodnie Dagi, kolorowe pelerynki z wyszytymi przez nasze super-mamy inicjałami. Wskakujemy do Batmobilu i biegniemy. Biegniemy by ocalić świat od zagłady, poprawić grzywkę Bocciellemu i ewentualnie znaleźć wikinga. Jest sygnał. Kopniakiem z półobrotu otwieramy drzwi knajpy. JEST!!! Półmartwy estoński stolec leży na stole i ledwo oddycha. Pierwszy >>plask<<, drugi >>plask<<, trzeci. Ocknął się. Czwarty >>plask<<, zupełnie niepotrzebny, ale niejako z rozpędu. Dwaj super- bohaterowie- pigmeje (zarówno ja jak i Rudy mamy jakieś 170 cm. na obcasach) ciągną martwe zwłoki 90 kilogramowej pijanej bestii, która co rusz chce sikać, przytulać się, wracać, iść bez niczyjej pomocy. Żadne z wcześniej wymienionych nie kończyło się sukcesem.

HAPPY NEW YEAR!!! dla wszystkich!!!



środa, 15 grudnia 2010

„…i za wujka Gia”- czyli krótka anegdota o sztuce dyplomacji, gruzińskiej duszy i kacu gigancie, którego nigdy nie było.


Najwspanialsze historie zaczynają się zwykle bardzo niewinnie.
A to jabłko komuś spadnie na głowę- i kilka dni później świat fizyki staje na głowie (Newton). A to człowiek się idzie, jak to w sobotę, popluskać w wannie i kończy bieganiem na golaska po Atenach wykrzykując imię nieznanej nikomu laski (Hipokrates albo inny grecki locco).
Najwspanialsze historie świata zaczynają się bardzo niewinnie.
Co my tu mamy? Trzech chłopaków. Rudy, brodaty i wiking. Pierwszy nie ma nic wspólnego z Gustlikiem, drugi to ja a ten trzeci jest wielki, z Estonii i ma kaca. Zresztą mamy go wszyscy.

Czas akcji: 24.00

Miejsce akcji: kuchnia.

Bohaterowie: oprócz w/w osesków jest też element historii, którym jest (kochana) babuszka Tina. Dokładnie nie pamiętam co wtedy robiła ale jak znam życie oglądała gruzińskiego „Idola”. Stoimy, gadamy, nic się nie dzieje, kontemplujemy kaca, oglądamy „Idola”. Ciszę rozrywa grzmot, huk, wrzask, megapierdolnięcie betonowych bomb. Wchodzi On. Diabeł wcielony, wilk w owczej skórze, kontestator, zwodziciel, niepoprawny poeta-gruźlik (mylić z Gruzin). Wtedy jeszcze tego nie wiedzieliśmy…

Wujo Gia- pogodny facet po 50, ex- gwiazda gruzińskiej sceny muzycznej sprzed 870 lat (zespół „CZTERECH GIA” koncertował w prawie każdym kraju Europy), producent domowego wina, wodzirej. Tak sobie wtedy o nim myśleliśmy. Nie byliśmy świadomi jego przeklętej mocy i znajomości sztuczek godnych Czarnego Księcia.
Wchodzi i przejmuje inicjatywę: ”co tam chłopaki?”(i jak to bywa przy powitaniach dobrych kumpli, każdy z nas zarobił buziaczka w polisio, ślady szminki mam do dziś).

„No że spoko, że tego, że Idol, że hujowo śpiewają…”- odpowiadają równe chłopaki…
W:„To może winko?”
CH: ”nie no dzięki, ale kaca mamy, późno już, że jutro, że spoko, że tego, że Idol, że hujowo śpiewają…”

Wujo był nieco wstrząśnięty, lecz nie zmieszany. Widać było że nie łyknął naszej odpowiedzi lekko. Trzeba też dodać że jego naturalnej wesołości towarzyszyła też odpowiednia doza „wlanego” wcześniej humoru.
Dostaliśmy karę. Trzydziestominutowy wykład w języku rosyjskim. Lekcja1, temat: „Dlaczego należy się kąpać przed 12?” Czyli wujo Gia kontra hydrozagadka kontra mój rosyjski bazujący na „wjowpariatki niet spasiba pa ciemu” kontra zapite mordy Rudego i pancernego wikinga.
W: „No to jak już sobie tak gadamy… to, ja mam taki pomysł… że może… winkooo…?”
CH: „nie no dzięki, ale kaca mamy, późno już, że jutro, że spoko, że tego, że Idol, że hujowo śpiewają…”

Wujek psychologiem i wychowawcą młodzieży jest. Wierzy w wychowanie i żelazną konsekwencję. Zachowania pożądane- nagradzać, zachowania brzydkie i nieznośne- karać. Lekcja 2, temat: „Dlaczego nie należy się kąpać po 12? Czyli wujo Gia kontra hydrozagadka kontra mój rosyjski bazujący na „wjowpariatki niet spasiba pa ciemu” kontra zapite mordy Rudego i pancernego wikinga.”

Wujo filmy z Rambo oglądał. Widział nawet te części, których nie było (w tym ”Rambo 48: Ostatnia krew kosmicznych zjadaczy wapna na Marsie”). Stąd wie doskonale, że najpierw trza wroga osłabić potem wytoczyć najcięższe działa.
W: „to jest kluczyk. Kluczyk. Kluczyk do mojej komórki”(mały niepozorny skurwysyn)
CH: (w myślach, jednocześnie, w czterech językach świata- estońskim, luksemburskim i polskim- ja se jeszcze po angielsku przekląłem) kurwa mać!
Później akcja otoczyła się jak w przewijanym pornosie. Kluczyk, komórka, latarka. Schody, baniak, pierdolony krawężnik. Chleb, sól, sos czosnkowy, bakłażany, szklaneczki, koniec „Idola”, kobieta w czerwonej sukience dostała zjebke od zezowatej jurorki.

KODEKS STOŁOWY:
1. Chleb i sól zawsze na stole obok wina
2. Jeden jest sprawiedliwy przy stole. Jego imię Tamada. Ma być najstarszy, emocjonalny i chardy w piciu. Wujo taki właśnie jest.
3. Pij tylko po toaście
4. Nie bądź cipa pij do dna (całą szklankę)
5. Najmłodszy nalewa (merykipe)
6. Nalewać i kielich dzierżyć należy prawą dłonią. Zawsze. Zawsze koka kola.
7. Pierwszy toast za spotkanie. Potem rodzina, Bóg, ojczyzna, miłość, przyjaźń, przodkowie, przyjaciele którzy odeszli, każdy następny toast coraz trudniej zapamiętać.
8. Nie patrz się w oczy podczas brzdękania szklaneczkami.
9. Kobietom nalewaj zawsze z lewej.
10.
Nie pierdol że nie możesz.


Wujo wznosi toasty. Choć twarde z nas chłopy i nie czytamy Paulo Coelho, ryczeć nam się chce jak Gia prawi o Bogu, o honorze, o życiu, śmierci, brudnej norze. I pewnie polały by się łzy dżdżyste rzęsiste, gdyby nie pomysł…
„Czwarta nad ranem… może sen przyjdzie, może…” weźmiemy gitarę i zadzwonimy do znajomych? Idea wydała nam się nader zajebista. Wiking budzi wiking-mamę i wiking-tatę. Drzemy mordy do telefonów, ludzie nas nienawidzą, palce wujka z niesłychaną gracją suną po torach gryfu.

6.30. Ponoć o tej godzinie się wszystko skończyło. Przynajmniej tak twierdzi Daga. Nie wiem czemu ale jej wierzę. Zresztą trudno nie wierzyć komuś kto całą noc nie spał, a o 6.30 został obudzony przez przewrócony, wielkogabarytowy, niezidentyfikowany przedmiot ściągający skarpetki.

14.30. Poranki bywają trudne. Można usłyszeć pierdnięcie muchy w zachodniopomorskim. Na dodatek można je pomylić z wybuchem tankowca w łazience obok. Zwiotczałe mięśnie. Apatia, śmierć, kutas, zniszczenie. Ja obudziłem się zupełnie wolny o tych nieznośnych utrapień.
Mój poranek był słoneczny, wiosenny. Ptaszki śpiewały, Daga napierdalała „za wczoraj”. Żyć nie umierać.

Wytrzeźwiałem o 17/18. Mój kac trwał 28 minut. Do 20/21 Daga nieubłaganie kontynuowała retoryczny atak na moją godność, wolność, przeszłość i przyszłość, co rusz porównując mnie do coraz bardziej egzotycznych zwierząt (w tym hodowlanych; oprócz żyrafy). Rudy i wiking. Wstali o 9.30, wyspani, rześcy, zdrowi. Zjedli, pierdli, bekli, poszli spać. Dla jasności: wstali o 09.30 „p.m”.

Wysoki poziom wulgaryzmów w wyżej wymienionym poście jest efektem popularności pana Kominka. Sławny pan blogger zdradził, że stał się sławny głownie dzięki używaniu brzydkich słów uwłaczającym godności gentelmana. Liczę na podobny rozgłos! Poza blogiem jestem niezmiennie uśmiechniętym młodym, kulturalnym otrzytanym człowiekiem, ministrantem roku 1997. A ten tytuł proszę- kurwa- państwa Z O B O W I Ą Z U J E!
Pozdrawiam wszystkich serdecznie!

pierwszy przystojniak po lewej to ON

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Zasłyszane na bazarze...

Razu pewnego na bazarze, taka toczyła się o nas rozmowa...
Gruzin A: Они русские?
Gruzin B: Нет, это наши поляки.
Gruzin A: Eeee! Славяне,  этo все одиo!
Dogodzić każdemu nie sprostasz...dla jednych my "bracia", dla innych..."wszystko jedno" ;)





p.s. Bazar w Tbilisi to  magiczne miejsce - wystarczy tu przyjść, żeby przenieść się w czasie..pamiątki po czasach sowieckich, portrety Stalina, porcelanowe filiżanki, ozdoby na choinkę, zabawki, ubrania, mundury, płyty, aparaty fotograficzne, mikroskopy, śruby, narzędzia i wszystko co tylko przyjdzie Ci do głowy...na pewno tutaj to znajdziesz... 
a wszytko to będzie w starym stylu, wszytko będzie pamiętało zamierzchłe czasy, wszytko made in ZSRR.


A wino pić tu można z wszystkiego...;)

środa, 8 grudnia 2010

Misza horoszyi ili durak? - czyli jedna babuszka drugiej babuszce o prezydencie rzecze..

O prezydencie jak to o prezydencie, zdania są podzielone. Jedni go kochają, inni nienawidzą. Przekonaliśmy się o tym rozmawiając z dwoma babuszkami z różnych stron Gruzji, a było to tak...

W naszym dwupoziomowym mieszkaniu, kuchnia jest na poziomie -1, co oznacza, że widok z okien jest na ziemie pod nim i nogi przechodniów. Do tego wszystkiego przestronne wnętrze, które sprzyja spędzaniu tam czasu, zamiłowanie mieszkańców do gotowania, sprawia, ze dużo czasu tam spędzamy. Któregoś pięknego wieczora, gdy wspólnie gotowaliśmy przed otwarte okno usłyszeliśmy cichutkie "gamardżobat", mówione na powitanie> i zobaczyliśmy za oknem Babuszkę, która od tego momentu przychodziła czasem pod nasze okno pogaworzyć z nami. I choć nasz gruziński, nie ma się co oszukiwać, jest na poziomie przed-początkującym;), to jakoś nam się nam udało porozumiewać, kalecząc gruziński i rosyjski. Jak to zwykle bywa, jak już omówiliśmy sprawy podstawowe czyli: skąd jesteśmy, co tu robimy i czy podoba nam się Gruzja..przeszliśmy do tematu polityki...Babuszka liczyła sobie dobre 70 wiosen <na oko mierząc>, ale to nie przeszkadzało jej mieć dwóch etatów, bo bieda, a za coś przecież żyć trzeba. Skarżyła się na prezydenta, że „on durak”, że tylko bogatych wspiera, że pieniądze daje na budowanie kurortów, ale ludzi w potrzebie zostawia.
I tak każdego dnia za dnia pracowała w piekarni, a późnymi wieczorami ze „sprzątania” wracała..

Ale czy Misza durak? to trudno jednoznacznie orzec, bo na swojej drodze drugą Babuszkę spotkaliśmy i jej historia jest zupełnie inna..A było to tak...

Pewnego dnia wybraliśmy się na wycieczkę do regionu Kaheti, który słynie z wspaniałych winorośli i wybornego wina..zawitaliśmy do miasta Signari, w którym, że się tak wyrażę „pachnie nowością”...bo wszystko tu odrestaurowane: domy (no może poza centrum tylko fasady, ale zawsze coś>, drogi, wybór restauracji powala, a każda ma oryginalny wystrój, nowiutkie meble i świeżo umalowane ściany <co czuć w powietrzu>. A praca dalej wre, nawet po zmroku. 

 

Bardzo tu europejsko, można powiedzieć..a ze względu, że jest tu nawet całodobowy urząd stanu cywilnego można nawet stwierdzić, że nawet trochę po amerykańsku ;) Ale bez obaw czuć w tym mieście gruzińską duszę, pachnące winorośle, domowe wino w plastikowych butelkach i ulice pełne babuszek sprzedających dziergane skarpety, wełnanie czapy i czurczhelę (wyglądająca jak świeca półsłodka przekąska zrobiona z orzechów zanurzonych w masie przygotowanej z soku winogronowego).

 

Na jednej z takich ulic zagadaliśmy do pewnej Babuszki czy przypadkiem nie miała by dla nas pokoju na jedną noc...wstała - zgięta w pół, połamana reumatyzmem, ale wciąż krzepka i pełna energii zniknęła za drzwiami i wróciła po chwili. Załatwione: możemy zostać na noc! Wnuczki zabrały swoje rzeczy z pokoju i już był tylko nasz. 


Dom był duży i zniszczony <choć oczywiście fasada była odnowiona>, w części domu był remont, wszędzie walały się narzędzia. Pokój gdzie mieszkała i pracowała Babuszka był niewielki i składał się z dwóch części – sypialnej i „pracowni”. W pracowni był piecyk, taka nasza „koza”, maleńkie krzesełko, cała kolekcja wełnianych skarpet i czapek zrobionych przez Babuszkę i telewizor „od Miszy”. Po krótkiej rozmowie o jej ulubionych programach, przeszliśmy na bardziej poważne tematy. Opowiedziała nam troszkę o swojej rodzinie, że córka jej zmarła w młodym wieku, a syn połowę swojego życia w Moskwie przesiedział i teraz niedawno co wrócił, że dobry przyjaciel syna remont w całym domu robił pod nieobecność syna i że ona kiedyś w Rosji też była i z synem mieszkała, ale wcale jej się tam nie podobało, bo nie miała nic do roboty, a tu w Gruzji jest jej dom, jest szczęśliwa i może pracować <po czym wskazała na kolekcje skarpet i czapek>.
Po tym o prezydencie, zaczęła opowiadać, bo poznała go osobiście. Misza to dobry człowiek, mówiła nam, przyjechał tutaj, do jej domu, dał jej wodę <przedtem nie było wody bieżącej i kanalizacji>, dał jej telewizor i internet i co najważniejsze dla niej dał jej okulary i teraz spokojnie może wieczorami pracować.

Misza haroszyj – pieniądze dał mieszkańcom, żeby domy swoje wyremontowali, dużo zainwestował w to miasto i teraz nikt złego słowa o Miszy tu nie powie.

Kierowcy marszrutek – kreatorzy, wizjonerzy, szaleńcy...

Tak tak..każdy artysta ma w sobie coś z szaleńca..a oni kierowcy marszrutek – „artyści” w swoim fachu – nie odbiegają od tego schematu:) Kreują pasy ruchu, których nie ma. Zawsze pod prąd. Wyprzedzają 3W czyli wszystko, wszystkich, wszędzie. Niedoścignieni pod każdym względem.

Jeśli życie Ci nie miłe skorzystaj z marszrutki – istnieje duże prawdopodobieństwo, że
a) ulegniesz wypadkowi, w którym z Ciebie i Twoich współtowarzyszy podróży zostaną tylko słynne „krew i kłaki”,
b) dostaniesz zawału serca widząc jak kierowca jedzie pasem, którego nie ma,
c) wypadniesz przed przednią szybę, kiedy marszrutka niespodziewanie zahamuje na psie (który może miał marzenia i chciał jeździć koleją, ale już za późno);)

Ale nie taka marszrutka straszna...bo tu i w sposób łatwy szacunek i sympatię swoją wielką można okazać..wystarczy tylko przy wyjściu zapłacić za wybraną przez siebie osobę, której to pokazać chcemy, że darzymy ją szacunkiem. I tak ni razu można świadkiem być babuszkowych sprzeczek – która za którą ma zapłacić, która której więcej dłużna, która którą bardziej szanuje, która starsza, której się bardziej należy...no i że może tym razem jednak ja zapłacę ;)

Kiedy z marszrutki korzystasz na gruzińskich drogach, musisz znać magiczne słowo "gaczeret" czyli w wolnym tłumaczeniu „zatrzymaj marszrutkę dobry człowieku w tymże miejscu, w którym to właśnie jesteśmy”. Warto pamiętać, że słowo to należy wypowiadać z odpowiednim akcentem i dużą dozą nonszalancji w głosie. To słowo ma naprawdę dużą siłą pozwala zatrzymać marszrutkę, gdziekolwiek się chce, na środku skrzyżowania czy na światłach, pozwala też zatrzymywać ją co 5 metrów...bo w Gruzji kierowca dobry, to taki który każdego usłucha i pod dom podwiezie nawet. Na osiedlach czy mniejszych osiedlach marszrutki czasem zbaczają z głównej ulicy i wjeżdżają w dziwaczne osiedla, gdzie przy blokach krowy się pasą i gdzie pod kołami żwir i piach..po to tylko żeby wysadzić tam jednego dziadzia z wielkim workiem mąki. I kto powiedział, że przystanki są potrzebne? :)

Marszrutki to pojazdy doświadczone przez los, niektóre bez wątpienia pamiętają czasy ZSRR, a inne już w tym czasie nadawały się na złom, ale jak widać w przyrodzie nic się nie marnuje-wciąż świetnie dają sobie radę współcześnie.

wtorek, 16 listopada 2010

 

Spulchnię ziemię na zboczu i pestkę winogron w niej złożę,
A gdy winnym owocem gronowa obrodzi mi wić,
Zawołam wiernych przyjaciół
i serce przed nimi otworzę..
Bo doprawdy - czyż warto inaczej na ziemi tej żyć?

Bułat Okudżawa
"Pieśń gruzińska"

Bordżomi welcome to..

Ostatni weekend spędziliśmy w górach...w końcu;) Wyjazd ten spełniał dwa warunki udanego wyjazdu, czyli były piękne widoki i zakwasy :D
BORDŻOMI jest słynnym ośrodkiem wypoczynkowym i uzdrowiskiem, słynie z paskudnie cuchnących (czytaj zdrowych) wód mineralnych.
Za czasów sowieckich wszysycy zjeżdzali specjalnie tu (włącznie z rodziną carską) żeby zaczerpnąć świeżego powietrza i skorzystać z chlorkowo-wodorowo-węglanowo-sodowo-wapniowych wód mineralnych.
A te góry, te dziewicze lasy, te widoki, te promenie słońca a la "Bóg istnieje"...